Jako pierwszy występ dał zespół Katedra. Znany, lubiany, na blogu omawiany, na koncertach słuchany i oglądany. Za każdym razem pokazują jednak coś nowego. Nie jakieś tam randomowe eksperymenty, a np. ciekawe aranżacje starszych utworów (jak w przypadku Kim Jesteś), zupełnie nowe, nie grane wcześniej utwory, czy stopniowe zmiany w brzmieniu. Takie zabiegi z ich strony napewno powodują - przynajmniej u mnie - jakiś efekt wow i chęć posłuchania ich na żywo po raz kolejny . Nie wspominając o takich smaczkach jak Page'owskie granie na gitarze smyczkiem w wykonaniu wokalisty.
Jako, że jak juz pisałam, Katedra na moim blogu była już kiedyś konkretnie przebadana, spragnionych większej wiedzy na ich temat zapraszam do relacji z mojego pierwszego ich koncertu - KLIK. Co prawda było to już kawałek czasu temu, zapewnić mogę jednak, że to było dobre, wciąż takie pozostało, lub zrobiło się po prostu lepsze. Nowe grania zbliżają się wielkimi krokami, więc polecam bacznie ich obserwować. :)
Później przyszła kolej na FairyTaleShow. Jako, że jeszcze nigdy tutaj nie gościli, skupię się na nich odrobinę. Pierwsza myśl -to chyba najbardziej wiejący brytyjskością zespół jaki miałam okazję widzieć na żywo we Wrocławiu. Brzmienie określiłabym jako rock n' roll zmiksowany mocno z indie rockiem. Momentami wieje Beatlesami, Elvisami, Stonesami, po to by za chwilę przeskakiwać całkiem zgrabnie w klimaty około Franz Ferdinandowo-Kasabianowe etc. Dla dopełnienia całości, panowie występują w garniturach. Bardzo sympatyczny zespół, fajna charyzma na scenie, dużo uśmiechu, no i przedewszystkim - zabawy.
Widać, że granie to dla nich sama radość, którą chcą przenieść na ludzi. Co więcej- udaje im się. Mimo, że mnie osobiście wszelkie polskie próby sięgania po typowe brytolskie indie-brzmienie zazwyczaj drażniły, w tym wypadku mam łaskawe spojrzenie. Jak powiedział kiedyś Robert Plant, celem muzyki od początku było dawanie ludziom radości - a jeśli jakiemuś prężnie rozwijającemu młodemu zespołowi się to udaje, to ja jak najbardziej aprobuję. Nawet jeżeli aktualnie muzycznie nie są całkiem moją bajką, koncert zrobił bardzo dobre wrażenie. Zwłaszcza, że ich umiejętności muzycznie nie wzbudzają we mnie większych wątpliwości - pokazali to tak w swoich kompozycjach jak i zaadoptowanej piosence Kultu. Jeśli nie obce są komuś takie właśnie klimaty - polecam zobaczyć ich na żywo.
Na koniec próbałkę:
Zdjęcia zeszmuglowane jak zawsze z zalinkowanych powyżej FP zespołu, oraz wyjątkowo w tym wypadku z FP Wyższej Szkoły Filologicznej.
Jak widać na blogu zawitało trochę zmian. Mam nadzieję, że wszystko jest czytelne, no i oczywiście - że nowy wygląd się podoba. Jakby coś nie grało, coś było nie wyraźne, lub wręcz przeciwnie - powodowało oczopląsy - zapraszam do komentarzy!. :) W najbliższym czasie można spodziewać się także kolejnych nisko latających relacji, więc stay tuned.
P.S. Zapomniałabym! Chciałam serdecznie pozdrowić wszystkich wyższych ode mnie o głowę lub lepiej mężczyzn sukcesywnie zapewniających mi przez dużą część koncertu kompletny brak widoku! Nic mnie tak nie cieszy jak para pleców zasłaniająca całą scenę, a na tym koncercie zaobserwowałam ich wyjątkowo duże natężenie. Ale cóż, takie uroki mojego koncertingu, dobrze że uszu nikt nie może mi zasłonić. Czasem tyle poświęconka :D
Dobrej nocy,
Emilka. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz