(foto - klik)
Czekałam, czekałam i sięę doczekaaałam. Wczoraj Ania Rusowicz zagrała drugi wrocławski koncert w swojej karierze, który był zarazem pierwszym na którym miałam okazję być. Pierwszym, ale napewno nie ostatnim. :)
(foto - Tomasz Paprocki)
Pod urokiem jej twórczości i osoby jestem już od paru miesięcy, o czym pisałam w recenzji albumu Genesis. Ciekawa byłam, jak sprawa będzie się mieć na żywo. Oczywiście, obadałam trochę sprawę grzebiąc na youtubie, i przesłuchując płytę live z dwupłytowego wydania debiutanckiego wydawnictwa "Mój Big Bit", wiadomo jednak, że zawsze tylko namiastka. Jakieś tam oczekiwanka się pojawiły i ze spokojem serca moge powiedzieć, że zostały spełnione!
Jak się okazało, dość charakterystyczny głos Ani sprawdza się nie tylko w warunkach studyjnych. Oprócz tego robi dobre pierwsze wrażenie, ze sceny oprócz muzyki bije od niej bardzo dużo ciepła dla słuchaczy. Nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła wizerunku scenicznego, który dla mnie jako kobiety jest baardzo inspirujący, a najchętniej obrabowałabym połowę jej szafy. :D
(Tomasz Paprocki again)
Ze strony muzycznej - muszę pochwalić zespół. Co za wspaniałe chłopaki! Wszyscy razem i każdy z osobna. Tworzą mega prawdziwe i głębokie brzmienie, które od pierwszego kawałka podbiło moje staromodne serdusio. Gitarzysta gra na modelu, jaki sama trzymam jako pamiątkę po szalonych latach 70 mojego ojca - więc zmiękczenie serdusia podwójne. Już drugi raz w tym miesiącu udało mi się też załapać na smyczkowe solo na gitarze, kto wie co jeszcze przede mną? Jedynie klawisze na początku wydawały się ciut stonowane, ale potem gdy zaczęły szaleć wszystko było już w najlepszym porządku.
Większość setlisty zajęły kawałki z promowanego Genesis, ale znalazło się też trochę miejsca na materiał z pierwszej płyty - w tym na "Przyjdź", które bardzo bardzo chciałam usłyszeć na żywo. Bardzo podoba mi się fakt, że numery z "Mój Big Bit" na żywo zyskują inne, bardziej rockowe brzmienie :) Warto wspomnieć, że nie zapomnieli o wczorajszej rocznicy śmierci Czesława Niemena i by uczcić jego pamięć zagrali kawałek jego autorstwa - Za daleko mieszkasz miły. Z niespodziewanych niespodziewanek - le wild Nirvana cover appeared. Come as you are w klimatycznej, no i przede wszystkim kobiecej wersji było czymś całkiem interesującym. Atmosfera jaką stworzyli swoją muzyką była przemiód - zwłaszcza, że była wspomagana przez bardzo fajne gry świateł i wizualki.
(i tu również Tomasz Paprocki)
Podsumowując - po tym koncercie miejsce Ani wśród moich ulubionych polskich artystek zostało jeszcze bardziej wymoszczone moją sympatią, oczekiwaniem na kolejne koncerty i dalszy rozwój kariery.
Na koniec próbka, wyjątkowo live, abyście mieli malutką namiastkę :) taaaka gitaara!
Miłej reszty weekendu,
Emilka. :)
jakie retro wieje ze sceny!!
OdpowiedzUsuńnajpiękniej
UsuńWłaśnie to w tym jest najpiękniejsze że ma tak rzadko spotykaną barwe głosu.
OdpowiedzUsuń