piątek, 31 maja 2013

Dobre, bo polskie - Oddział Zamknięty

Duuużo czasu minęło, odkąd pisałam o polskiej muzyce coś, co nie było relacją z koncertu. Trzeba niezwłocznie wyrównać proporcje, dlatego dziś na ruszt wrzucam bardzo zespół niedoceniany i zadziwiająco mało znany. Jeśli zdarza sie, że ktoś go zna - zazwyczaj sympatia jest wysysana z mlekiem matki. Lub w jak moim przypadku - dziedziczona po ojcu. Wszystko dlatego, że swój 'polish dream' przeżywał w latach 80. A jakie wrażenie ich ostry wjazd musiał wtedy zrobić na łaknącej świata i buntu młodzieży, możemy sobie tylko wyobrazić... Oto druga notka z cyklu "Dobre, bo polskie".



Za najlepsze czasy Oddziału Zamkniętego (i według mnie jedyne warte uwagi) uważam okres od założenia kapeli w 1979 do 1985. Zostały wtedy wydane dwa albumy - Oddział Zamknięty (1983) i Reda By Night (1984). Niezaprzeczalnie jedne z najciekawszych w polskiej muzyce rockowej.

Już na debiutanckim albumie udało im się wypracować własny, niepowtarzalny styl. Melodyjne, mocno rytmiczne, dość agresywne granie. Proste, raz około-imprezowe, raz dobitne teksty. Czasami tak dobitne, że aż kontrastują z przyjemną oprawą muzyczną. Wszystko nasiąknięte jak gąbka polskimi realiami, ale co zadziwiające - nie oznacza to żadnej czerstwizny. Granie na naprawdę wysokim poziomie, w niczym nie odbiegające od ówczesnych kapel zagranicznych.

 Z ciekawostek - zaczęli od popularnego w dawnych czasach grzeszku, tzw. "legalnego plagiatu". Zmieniony tekst, niezmieniona muzyka, no i nadzieja, że nikt nie dogrzebie się do oryginału.
i dla porównania oryginał:
Ta płyta to niezły skład nieśmiertelnych hitów. Jeśli ktoś chociaż trochę orientuje się w polskiej muzyce, to nie obce są mu takie tracki jak Party, Andzia i Ja czy Obudź się. Ja jako próbkę zapodam wam nie aż tak znany, ale mój ulubiony - "Zabijać siebie". Bezczel leje się z tego kawałka strumieniami, to pewnie dlatego. ;)
Po wydaniu pierwszego albumu, jak wynika z relacji mojego ojca, szał rozgorzał na dobre. Każdy ich znał, każdy ich grał, każdy ich śpiewał, każdy ich uwielbiał. Każdy chciał być jak oni, a oni? Szaleli, imprezowali, rozpieprzali hotele, robili rozróby. Im bardziej świrowali, tym większymi bogami się stawali. Zła reputacja wyprzedzała ich na tyle, że niektórzy organizatorzy trzęśli portami na myśl o nich, a cześć z nich nawet decydowała się na odwoływanie koncertów. Brzmi zagranicznie? Czy znajomo? Tak, przynajmniej ja już o tym czytałam, i to w biografiach wielu zespołów. Z tą różnicą, że w Polsce trzeba było mieć w tamtych czasach 3 razy większe jajca, żeby się tak zachowywać. ;)

Po pierwszym albumie nastąpiły roszady. Perkusista - Jarosław Szlagowski (notabene - tato Toli z Blog 27) i basista Paweł Mścisławski zwiali do Lady Pank. Zastąpili ich Michał Coganianu i Marcin Ciempiel. Będac na szczycie wydali drugi album. Tutaj klimat zjechał trochę na inne rejony, stało się bardziej... tajemniczo? Może nienajlepsze słowo, ale fakt jest taki, że tutaj nie ma już zbyt wielu wiejących beztroską piosenek. Brzmienie nie jest tak ostre i agresywne, bardziej w stylu The Police (chociaż nie są w tym aż tak bezczelni jak Lady Pank). Pozostała charakterystyczna rytmiczność, trafiające w sedno, wciąż cyniczne, czasami nawet ciężkie (w dobrym tego słowa znaczeniu) teksty. Gitary stały się bardziej zaawansowane, rozważniej prowadzone. Doszły nowe inspiracje, np. elementy elektroniki. Całkiem spójny, przemyślany LP. Jako próbkę proponuję wg. mnie najlepszy utwór z płyty, tak tekstowo, jak i muzycznie - Pokusy.
Tuż po tym, w 1985 roku nastąpiło wydarzenie, które wg. mnie zakończyło czas owocny w wartościową twórczość Oddziału. Wokalista - Krzysztof Jary Jaryczewski, przez zaniedbania w leczeniu choroby gardła nabawił się paraliżu strun głosowych. Musiał zrezygnować z kariery w zespole. Po jego odejściu zespół grał dalej, przychodzili nowi wokaliści, nagrywano nowe albumy, ale według mnie żaden z nich nie dorasta do pięt temu, co zespół osiągnął w latach 80.
Historia i smutna, i ciekawa. Napewno warta poznania. W końcu słyszy się, że w naszym kraju cierpieliśmy i dalej cierpimy na niedobór prawdziwych gwiazd rocka, a tutaj proszę... Idealny przykład tego, jak cudze chwalimy, a swego często nie znamy! :) Dla fanów polskiego oldschoolu i prostego, rockowego grania- absolutny must-listen. Zwłaszcza, jeśli podobnie jak mi, chodzi wam czasem po głowach pytanie, jacy naprawdę byli w waszym wieku wasi rodzice.


"Miarą tego, co jest złego, bzdurne ideały.
Ciężkim dłutem mózgi kute - mózgi to nie skały.
Jednym torem, jednym wzorem możesz tylko brać
rozdzierane, rozszarpane, swoje kruche "ja"
Miłego wieczoru,
Emilka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz