środa, 12 marca 2014

Utwory Hendrixa, które nie dają mi spać


Od jakiegoś czasu moja miłość do Jimiego przeżywa prawdziwy renesans. W moim życiu i uszach w jakiś sposób obecny był zawsze. W pewnym momencie w liceum zaczęłam go słuchać wręcz maniakalnie, potem na jakiś czas poszedł w odstawkę, a teraz umościł się w moim serduszku na nowo. Odkąd czytam jego biografię, rzuca mi ona zupełnie inne światło na jego utwory. Wszystkie czynniki składają się na to, że nie mogę nasycić się jego twórczością, a oto zestawienie jego kawałków, które nie dają mi spokoju mimo dziesiątek, a nawet setek odsłuchań.

1. Spaaanish Castle Maaagic


Jeśli kiedyś ktoś z was zastanawiał się kiedyś nad tytułem tego utworu - przyznam, że geneza mnie zaskoczyła. Okazało się, że "Spanish Castle" to po prostu nazwa klubu, do którego Jimi zapierdzielał na swoje pierwsze koncerty. Często czytając biografie muzyczne biegam co chwilę do kompa by odpalać poszczególne utwory. Gdy posłuchałam tego od dechy do dechy na słuchawkach, ogarnęłam jak bardzo go nie doceniałam. Piękny, zawijasty riff odbija się echem w mojej głowie na zmianę z urywaną, rytmiczną zwrotką. Mocno uzależniający track, często zaczynam go nucić zupełnie znikąd i nie chce mi wyjść z głowy przez resztę dnia.

2. Foxeeeeeey Laaady


Ten kawałek idealnie wyraża fascynację kobietami, która była jednym w motywów przewodnich w życiu Hendrixa. Mówiąc szczerze, to po prostu rozbudowany pick-up line z odjechanym akompaniamentem. Ciekawe ile rudych lasek poleciało na ten tekst. <badum-tss>.
W każdym razie - gitara wije się i  flirtuje ze słuchaczem podobnie jak Jimi z Foxy, kimkolwiek ona była. Do tego jeszcze nie dotarłam. ;) Do tego te wszystkie szepty szeptuchy, błagania, oh, ah... Hendrix, you silvertongue devil you! 

3. Crooooooooosstown Traffic

LOOK OUT! 
Kto usiedzi przy tym spokojnie, ten może spokojnie powątpiewać w prawidłowe funkcjonowanie swoich uszu. Wbrew tytułowi, trzeba uważać na ten track jadąc autem - dzisiaj zapuścili go w Rock Radiu jak wracałam z uczelni i nie powiem żeby wspierał on stosowanie się do zasady ograniczonego zaufania... albo w ogóle jakichkolwiek zasad. Uwalnia w człowieku instynkty gwiazdy rocka, nie raz zdarzyło mi się przytańcowywać do niego na chodniku lub w autobusie. Tuu tuuu ruuuu tururuuu ruuu!

4. Purple Haaaaaaze


Można powiedzieć mainstream, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że to jeden z najlepszych utworów w historii rocka. Pierwsza piosenka Hendrixa, w której się zakochałam, miało to miejsce wiele lat temu i nie wygląda na to, żebym szybko miała się przestać nią jarać. Mimo, że gitara gra tu główną rolę, nie jest to (jak to bywa często w wypadku wirtuozów) wielki, świecący, solówkowy czołg zbudowany z irracjonalnie nadużywanych ozdobników. Jest nawet w pewien sposób...uwalniająca i orzeźwiająca umysł. Taka magia Hendrixa - mimo gitarowego geniuszu, wciąż wszystko idealnie spaja się w jedną całość. 

5. 1983... (A Merman I Should Turn To Be)


Najpiękniejszy i najbardziej ukochany kwiat zostawiłam sobie na koniec. Jak dla mnie złote dziecko Electric Ladylandu. Prawie 14 minut czystego geniuszu w kwestii tworzenia klimatu, efektowania i czarowania za pomocą gitary i  innych magicznych instrumentów. Hendrix lubił mawiać, że odbiera muzykę w formie barw, i za pomocą barw ją tworzy - ten majstersztyk jest tego doskonałym przykładem. W mojej głowie za każdym razem wymalowuje inne obrazy, a każdym dźwiękiem sprawia, że serce rośnie Idealny do zapętlenia i odpłynięcia daleko, daleko, dalekooooo... fuck you, reality. 
p.s. najgęstsze od 09:04


To by było na tyle... Mogłoby być tych kawałków o wiele więcej, ale nie chciałam tworzyć jakiegoś too long didn't read. Recenzja 'Pokoju Pełnego Luster' powoli się zbliża. Szczerze, to bardzo powoli, bo jak narazie czytanie tego idzie mi jak po grudzie. 

Z pozytywnych newsów - dziś obwieszczone zostało rozpoczęcie prac nad autoryzowanym dokumentem na temat Jimiego. Po obejrzeniu kilku randomowych, raczej cienkich dokumentów na jego temat mogę z czystym sercem powiedzieć, że tego typu produkcja jest baaaardzo potrzebna światu. :) Pozostaje czekać!

Dobrej nocy, 
Emilka. :)

9 komentarzy:

  1. "Często czytając biografie muzyczne biegam co chwilę do kompa by odpalać poszczególne utwory" - mam to samo! :) Nic więc dziwnego, że czytanie "Pokoju pełnego luster" idzie Ci jak po grudzie, kiedy co chwilę biegasz do kompa. Ale to właśnie jest super, że dzięki czytaniu poznajesz wszystkie kawałki po kolei, chronologicznie, i jeszcze dowiadujesz się w jakich okolicznościach powstawały. Czekam na recenzję biografii, jeśli miałabyś ochotę, przeczytaj moją opinię o książce: http://chilluje.blogspot.com/2012/09/pokoj-peen-luster-biografia-jimiego.html. Niedługo będzie też premiera książki o Hendriksie autorstwa jego brata, też jestem jej ciekawa.

    Zabawne, że niecałą godzinę temu słuchałam "Crosstown Traffic" jadąc samochodem, a zaraz po włączeniu komputera trafiłam na Twój blog i wpis o H. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To napewno też ma wpływ, ale jak narazie jestem w połowie i brnie się cięzko... może druga połowa pójdzie szybciej. Też czekam aż dorwę tę biografię autorstwa brata, chociaż czytałam trochę nieprzychylnych opinii o nim jako człowieku, i w sumie z tego co czytam w "Pokoju" Jimi był niezbyt rodzinnym człowieku... ale zawsze to jakieś nowe, być może nieujawniane fakty, no i kolejna pozycja do sprawdzenia dla fana biografii. Jak napiszę swoją recenzję "Pokoju" również podeślę linka, zawsze warto konfrontować opinie. :)

      Usuń
  2. Nie jestem ogromną fanką Jimiego, ale doceniam jego talent. Czasem się zastanawiam ile dzieł mógłby jeszcze stworzyć, gdyby nie jego śmierć... Mój faworyt to "Hey Joe" - tego nie da się słuchać cicho! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może wiele, ale kto wie, być może też szybko by się wypalił. Jeden jedyny przywilej szybko zmarłych, utalentowanych artystów - natychmiastowy status legendy. ;) Choć według mnie w przypadku Jimiego napewno zasłużony. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Fajnie prowadzony blog, na pewno będę zaglądał, bo widzę, że przynajmniej po części siedzimy w tych samych muzycznych klimatach:) Odnośnie tematu: moje ulubione kawałki Henia to praktycznie cały album Band Of Gypsys, a poza tym już bardziej standardowo: Purple Haze, Hey Joe, Voodoo Child, 1983 i ogólnie wszystko po trochu. Dawno jednak go nie słuchałem, chyba pora sobie odświeżyć kwaśną klasykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ja jako wrocławianka i kilkukrotna uczestniczka rekordu gitarowego Hey Joe niestety zawsze usuwam z playlisty, bo powoduje wywroty żołądka... Powinni zmieniać piosenkę co roku, w końcu Jimi miał wiele zajefajnych i względnie dających się przekręcić na proste kawałków :) Odświeżaj, odświeżaj, sama zapomniałam o nim na jakiś czas i powitałam go z powrotem z szeroko otwartymi ramionami. no i oczywiście zapraszam ponownie. :)

      Usuń
    2. Hey Joe faktycznie jest dosyć "przemaglowany" na wszystkie sposoby, ale to nie zmienia faktu, że w wykonaniu Jimiego jest genialny :) Podobnie sprawa wygląda z All Along The Watchtower, chyba drugim w kolejności natychmiastowym skojarzeniem z nazwiskiem Hendrix. Tak to się kończy, jak geniusz zabiera się za nagrywanie coverów :P

      Usuń
    3. All along na szczęście nie zostało przezemnie "zaprzesłuchane" i uwielbiam wciąż w obu wersjach, każda ma w sobie inną magię :)

      Usuń