W końcu! Po żywocie bez komputera oraz weekendzie z chorobą powracam do pisania. Och jak tu ciepło, jak tu milutko, jak fajnie być tu znowu. Co prawda trochę żałoba po okazałej zawartości zmarłego dysku, ale jest to dobry pretekst żeby wycisnąć z spotify, bandcampa i wszystkich innych internetowych źródeł tyle dobroci ile się da. Żeby powrócić z (żeby nie napisać inaczej, kto wie, może dzieci też czytają?) przytupem na głównego bohatera wybrałam dziś najnowszy Wolfmother, który właśnie na bandcampie miał niedawno swoją premierę.
Ten album to bardzo miła niespodzianka. Pojawił się znikąd, nie wiem czy do kogokolwiek dotarły jakiekolwiek przecieki - do mnie nie, ale dzięki temu pierwszym odsłuchem cieszyłam się jak dzieciak nową zabawką. W mojej opinii napewno lepsza opcja niż wielotygodniowe czekanie na nowy materiał. :)
Pierwsze co rzuca się na ucho - ktoś tu mocno nasiąknął Sabbathami. Oczywiście na wcześniejszych albumach też to było w niektórych momentach słyszalne, ale tutaj mamy całe BSowe kęsy podane na tacy w prawie każdym kawałku. W porównaniu z wcześniejszymi albumami brzmienie jest jak dla mnie bardziej szorstkie i garażowate -wielki, krzyczący dowód - Feelings, które w sumie przez swoją punkowatość najmniej przypadło mi do gustu. W całości jednak ten sucho-trzaskający, ostrzejszy pazur mi nie przeszkadza. Jest mniej melodyjnie, ale nie na tyle mniej bym ja - fan earwormów- się znudziła.
Moim faworytem jest napewno Tall Ships. Approval od pierwszej do ostatniej sekundy, brzmi tak staro, że kurz wylatuje z głośników. A najlepsze jest to, co dzieje się od 3:43 - le wild half-heavy-metal solo - takie smaczki to cud miód i orzeszki. Inne mocne punkty to sabbathowy duecik tracków 2 i 3- Enemy is In Your Mind i Heavy Weight, hipnotyzujące, powoli toczące się Tangerine Dream oraz How Many times - dobry, energiczny starter.
Czy ta płyta jest lepsza niż poprzednie? Szczerze mówiąc - nie wiem i nie uważam, by istniała potrzeba, by pod takim kątem ją oceniać. Wolfmother to zespół, który być może nie obraca mojego życia do góry nogami, ale od zawsze darzę ich sympatią i uważam, że odwalają kawał dobrej roboty. New Crown to po prostu solidny, rockowy album, którym napewno mnie nie zawiedli. Z tego co czytałam, sporo ludzi odrzuciło go po pierwszym odsłuchu - w zasadzie nie wiem dlaczego, aleee.... faktem jest, że z każdym kolejnym "rośnie" w uszach. Na koniec próbałkę z moim faworytem.
Dobrze znów sobie tu popisać!
Miłego popołudnio-wieczora,
Emilka. :)
No! Bo już zaczynałam się o Ciebie obawiać! ;-)
OdpowiedzUsuńWolfmother to chyba jedyna rzecz na tym świecie, o którą byłabym skłonna pokłócić się z Mikiem Pattonem. On ich nie lubi - żeby była jasność. Nowej płyty jeszcze nie zdołałam przesłuchać - ale z pewnością jeszcze w tym miesiącu nadrobię te rażące zaległości.
Ja od jakiegoś czasu zachwycam się kapelą Kyng. Matko, jak oni nieziemsko grają. Debiut - Trampled Sun wydali w 2011 roku, a już 15 kwietnia premiera drugiej płyty. Gorąco Ci ich polecam! :) Pozdrawiam!
Dziękuję za troskę :D a u Pattona skąd te hejty? :o
UsuńKynga chętnie sprawdzę, dobrych nowości nigdy za wiele :)
Już nie pamiętam o co dokładnie poszło, ale w jednym z festiwalowych wywiadów (chyba chodziło o Lollapaloozę) trochę tego hejtu na nich spadło. Do oglądnięcia na jutubie. Pamiętam to, bo szczerze się zdziwiłam. Gdybym była jego żoną, wyprowadziłabym go z błędu. :D
UsuńWolfmother jakoś mi nie wchodzi, chociaż ogólnie lubię takie retro klimaty. Ale przyznam, że nie wsłuchiwałem się zbytnio, może dam im jeszcze szansę :P Z podobnych zespołów kojarzy mi się zeszłoroczny debiut - bardzo zeppelinowy Scorpion Child.
OdpowiedzUsuńA z tegorocznych nowości jak na razie w mojej czołówce są Sleepy Sun, H A R K, The Shrine, Dopelord i Crippled Black Phoenix, ale parę ciekawych albumów ma jeszcze wyjść. Czekam zwłaszcza na Turbowolf, Woven Hand i The Machine, ale może jakiś inny zespół mnie miło zaskoczy :)
Scorpion Child baaardzo fajna rzecz, Sleepy Sun trochę mnie zmula... cała reszta do sprawdzenia. Sama od siebie z ostatnich odkryć polecam Dead Meadow :)
Usuńaaa i jeszcze Wolf People
UsuńDead Meadow znam i bardzo lubię (Old Growth - miazga), a jak już się przerzucamy zespołami, to dodam The Assemble Head Of Sunburst Sound - coś w podobnym stylu. Wolf People na pewno obadam, coś nowego w kwaśnych klimatach zawsze mile widziane :)
UsuńZgadza się, że nowe Sleepy Sun jest trochę zamulaste, spodziewałem się bardziej żywiołowej muzyki, ale i tak jest tam parę mocnych akcentów. Moim faworytem w ich dyskografii pozostaje Fever, przegenialny album, polecam, jeśli jeszcze nie słuchałaś. A pozostałe wymienione przeze mnie zespoły to bardzo różne klimaty, mogą się dla Ciebie okazać niestrawne, chociaż gdzieś tam zahaczają o stoner albo psychodelię. Poza Sleepy Sun jakoś nie kojarzę, żeby w tym roku wyszło albo miało wyjść coś konkretnie kwaśnego.
mi u Dead Meadow najbardziej leży najnowsza płytka, dużo ciekawych rozwiązań...a strawność to u mnie często kwestia dnia. nigdy nie poddaję definitywnej ocenie kapeli po jednym przesłuchaniu w jednych okolicznościach ;)
UsuńTo fakt, czasem potrzeba więcej czasu, żeby przekonać się do niektórych rzeczy. Mam tak dosyć często, że wracam do jakiejś płyty i nagle okazuje się świetna. Ale co do Wolf People, to już po pierwszym przesłuchaniu widzę, że to strzał w 10 :) Może po prostu dodam Cię do znajomych na laście, bo chyba jeszcze sporo ciekawych zespołów mogę u Ciebie podłapać :d
Usuń