niedziela, 1 września 2013

Dobre, bo polskie - Bracia - Fobrock (2005)

Na dzień dzisiejszy Bracia są jednym z bardziej znanych polskich zespołów... teraz już ciężko przechodzi mi przez klawiaturę określenie "rockowych". Za czasów ich debiutu sprawa miała się jednak zupełnie inaczej. Smutne, że ich brzmienie tak się stępiło. W ich debiutanckim albumie był potencjał. I to niemały!

Swoją działalność muzyczną synowie Krzycha C. rozpoczęli dawno temu, bo w roku 1997. Było to jednak zwykłe braterskie, akustyczne pogrywanie. W miarę stabilny skład sklecili dopiero w roku 2001. Rok później wygrali debiuty w Opolu (chyba były to ostatnie sensowne podrygi tego festiwalu). Później była Eurowizja, kolejny aktualnie już niechlubnej sławy festiwal, zawirowania personalne, trochę koncertowania, a nawet udział Piotrka i Wojtka w programie "Bar". Po tych wszystkich ceregielach w 2005 udało się w końcu wydać debiutancki 'Fobrock'.
Szczerze - uważam, że to najbardziej godna uwagi rzecz, jaką w swojej karierze wypuścili. Album zawiera 12 piosenek, część po polsku, część po angielsku. Brzmienie to całkiem zagranicznie brzmiący i określany alternative rock wymieszany z modern hard rockiem - spróbuję podjąć się wytłumaczenia, co oznacza to wszystko w ich przypadku.

Przede wszystkim - jest to album dobrze skomponowany, dobrze zagrany, dobrze wyprodukowany. Jak na debiut - naprawdę dobrze przemyślany. Bez bicia przyznaję się, że uważam wokal Piotrka za jeden z najlepszych głosów polskiego młodego pokolenia, a przy takim konkretnie rockowym graniu został on wyeksploatowany najlepiej jak tylko mógł. Wojtek zresztą daleko nie odbiega od niego skillem w tej dziedzinie, ale usłyszeć możemy go tylko w utworze Prisoner, normalnie występuje w roli gitarzysty. No właśnie - gitary. Kolejny mocny punkt tego albumu. Może riffy nie urywają tyłka prosto w kosmos, aleee... osiągnęli bardzo fajną równowagę pomiędzy ciężkością, a melodyjnością, zatrzymując odpowiednią zadziorność. Tak, melodie to zdecydowanie mocna część tego wydawnictwa. Samo to, że niektóre tkwią w mojej głowie od 8 lat o tym świadczy.

Kolejna ciekawa rzecz na tym albumie to bas. Czasem mam wrażenie, że w naszych ojczystych kapelach biedni basiści są, bo tak się utarło, ale w sumie to niewielu wie po co istnieją. Tutaj basiwo pręży się i wygina na przodzie razem z innymi gitarami - plus za to, bo przez to zyskali ciekawe, buczące, nasiąknięte brzmienie. Jedyne zastrzeżenie, to dość stłumiona perkusja. Jakby tarabaniła bardziej, to zdecydowanie byłoby więcej ognia.

Jak pisałam wcześniej - płyta jest dobrze przemyślana. Dobrze wyważone proporcje szybszych i wolniejszych kawałków. Jeśli chodzi o teksty - jest dobrze, tak w części angielskiej jak i polskiej. W sumie to nawet szkoda, że nie wszystkie piosenki są po polsku, ostatnio zapałałam sympatią do polskiego języka w utworach. No, ale nie od dziś wiadomo, że po angielsku tak jakoś łatwiej ;)
Szkoda, że to co Bracia wyrabiają teraz, tak odbiega od ich początków. Czepili się radio-friendly balladek i coś nie mogą odczepić. Szkoda, bo i gitara Wojtka, i wokal Piotrka (który jest w zasadzie fenomenem na polskiej scenie) się marnują. Na pocieszenie próbka z bardziej urodzajnych muzycznie lat :)

Miłego wieczoru,
Emilka. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz