czwartek, 11 lipca 2013

Coma - Pierwsze Wyjście z Mroku (2004); Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków (2006)

Dawno temu, za górami, za lasami rzucono mi wyzwanie. Wyzwanie bym napisała na tym blogu coś o zespole Coma. Jako Rycerz Muzycznego Blogowania wyzwanie to przyjęłam i w końcu, po długim czasie zebrałam się na odwagę i postanowiłam je zrealizować. Sprawa była dla mnie tym trudniejsza, że nie jestem ich fanką, nie słucham ich na co dzień i dodatkowo mam awersję do 'nowej generacji' polskich zespołów rockowych. Oto jednak są, na moim ruszcie dwie pierwsze płyty, coby nie zanudzić was tekstem z cyklu "too long didn't read".

"Pierwsze wyjście (...)" to ich debiut i jak na pierwszą płytę jest ona całkiem przemyślana. Wszystkie utwory utrzymane są w podobnym, podejrzliwo-tajemniczo-czasem-przygnębiającym klimacie. Głównie wolne, refleksyjne utwory, stylistyka... nazwałabym to mieszanką rozciągniętego w czasie nu-metalu, alternative rocka, ale słychać też wiele innych inspiracji. W wielu miejscach występuje np. bardzo wyraźny, czasem nawet bębniący bas, moje skojarzenie - KoRn, RHCP. Czasem w sposobie śpiewania i w ekspresji słyszę, że Rogucki najprawdopodobniej jest fanem Pearl Jamu i Alice In Chains (jako, że ostatnio siedzę dużo w klimatach z Seattle - to całkiem duży plus dla niego). Brzmieniowo oscylują jednak najbardziej w klimatach alternative rockowych zespołów zagranicznych w stylu Deftones czy Mudvayne.

To co w kwestii muzycznej mi nie leży, to to, że utwory są do siebie dość podobne. Proste gitary, przy zwrotkach robi się wręcz minimalistycznie, konkretniejsze są przejścia i refreny. Podobnie sprawa ma się ze śpiewem Roguckiego - zwrotki powolne, niskie, monotonne, jedynie w momentach kulminacyjnych wychodzi z niego ryk, który w tym wypadku pochwalam. 
Nie ma w tej płycie czegoś, co drażniłoby uszy, technicznie jest ok, chociaż nie będę ukrywać, że brakuje mi pierdyknięcia. Jednak jako coś klimatycznego lecącego sobie letnim wieczorem wypada całkiem w porządku.  Tekstowo jest to niestety zupełnie nie moja bajka. Pół-poezje Roguca do mnie nie przemawiają, czasami jawią mi się nawet jako grafomania. Generalnie nie odnajduję się w tekstach ultra-metaforycznych i posiadających mnogość ukrytych znaczeń, a w przypadku Comy zbyt często mam wrażenie przerostu formy i nieadekwatności.

Za najmocniejsze punkty albumu uważam utwór tytułowy - zdecydowanie najlepsze gitary- oraz utwór Sierpień - bardzo, baardzo kojarzy mi się z wcześniej wspominanym Alice in Chains. Ten w zasadzie pasuje nawet w kwestii tekstu, ale głównie chyba chodzi o to, że posiada w sobie coś... magicznego. Właśnie dlatego zapodaję go jako reprezentacyjną próbkę.



Po pierwszym przesłuchaniu "Zaprzepaszczonych sił" moja pierwsza myśl to "Zmiana". Po pierwsze - granie stało się ciut bardziej komercyjne, ale z drugiej strony momentami stało się jakoś bardziej...zdecydowane. Przy tej płycie czasami pojawiają się nawet rozwiązania muzyczne w stylu Disturbed

Mają wypracowany pewien styl, oprócz wyżej wymienionych różnic w stosunku do debiutu, siedzą w nim dość konsekwentnie. Tekstowo jest dla mnie dalej another-ultra-alternatywne-universe, ale muzycznie - trochę więcej przytupu zadziało na dobre. Nawet Roguc zaczął trochę bardziej się drze. Gitary nabrały ciekawszego charakteru i trochę się pokomplikowały. Kompozycyjnie napewno jest ciekawiej niż na 1 albumie. Szkoda, że zawiewanie grunge'em się osłabiło. No, może trochę zostało go jeszcze w Tonacji i Schizofrenii, ale to już takie lekkie zefirki.

Najmocniejsze utwóry to napewno System (pojawiło się pierdyknięcie), oraz Listopad. Jako próbeczkę polecam ten ostatni.



Podsumowując - Coma to niekoniecznie moje klimaty, nie mogę odmówić im jednak tego, że w morzu pseudo-ska-niby-punk-rockowego-a-czasem-po-prostu-jakośtam-rockowego polskiego grania w jakiś sposób się wyróżniają, a na ich tle to brzmią nawet całkiem... zagranicznie. Ich utwory - jak pisałam - do siebie podobne, tekstowo zupełnie mi nie wchodzą, ale muzycznie zupełnie mi nie przeszkadzają. Mimo, że nie wzbudza we mnie zachwytu i raczej nigdy nie zostanę ich fanką, mogę bezkonfliktowo pożyć od czasu do czasu z Comą w tle. A jak na stosunkowo nowy polski zespół to dość dużo, bo zazwyczaj po polskich kapelach określanych jako 'alternatywne' i puszczanych masowo na Esce Rock jadę równo niczym walec. 

Notkę dedykuję Wodzowi, mam nadzieję, że jako fan dotarł do końca bez palpitacji i przy następnym spotkaniu ja nie zostanę rozjechana walcem. :D

Dobrej nocy,
Emilka. :)

3 komentarze:

  1. Składaj Radki :P Nie rozjadę Cię walcem, bo niby dlaczego ? Nie ma obowiązku słuchania zespołu x czy niesłuchania y, bo przyczyna z :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodatkowo - Coma ujęła mnie dopiero na koncercie wrocławskiej 3-majówki w 2008 roku, do tego czasu zdanie miałem podobne do Twojego :) Nagle wszystko się zmieniło, a Coma wyniosła emocje Wodza na orbitę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już od paru osób słyszałam, że to jeden z najlepszych polskich zespołów jeśli chodzi o kontakty z publicznością i stosunek do fanów :)

      Usuń