Rok akademicki zbliża się nieuchronnie, ja opierdzielam się niemiłosiernie, ale dopiero teraz zebrałam się do kupy by napisać parę zdań o ostatnim wydarzeniu muzycznym w jakim udało mi się wziąć udział. A mianowicieeee... niejednoznacznym koncercie ATN!
W sumie moja obecność na nim była dość nieoczekiwana, bo zespół poznałam dzięki znajomemu jakieś 3-4 tygodnie przed koncertem. A że chciało mi się fajnego gig'a już od jakiegoś czasu, a dodatkowo moja ciekawość, jeśli chodzi o 14 letniego (!!!) gitarzystę przeważyła szalę, zdecydowałam, że warto tam ruszyć tyłek.
Kapela jak narazie ma na koncie jedną płytę. Jest to nowy projekt, w który zaangażował się znany jak Polska długa i szeroka, jeden z czołowych rockowych dinozaurów polskiej sceny - Titus Pukacki, dwóch muzyków z grupy Nikt - Adi Bielczuk i Bogumił Krakowski, oraz wspomniany wcześniej gitarzysta- Igor Gwadera. Zapamiętajcie to nazwisko, bo napewno będzie o nim głośno.
O klubie Alibi słyszałam różne rzeczy... ale napewno nie to, że dobrze organizują koncerty pod względem technicznym. Jak się niestety okazało, nie były to tylko plotki. Zespół, gdy byłby dobrze nagłośniony, i grał w klubie do tego typu koncertów dostosowanym, urwałby tyłki pod sam sufit. A tak, to wszystko rozkręcone na fulla, i jazdaaaaaa. Szkoda, że przez całkiem dużą część koncertu, można było na nich tylko popatrzeć, bo każdy z instrumentów ginął w jednym wielkim nieopanowanym ryku, w którym nie dało się ich odróżnić. I że przez następne dwie doby dzwonienie w dalszym ciągu tyrało mi po uszach.
Na szczęście, w tych częściach koncertu, które dało się usłyszeć, zespół pokazał baaardzo dobry poziom. Nie da się ukryć - każdy z muzyków jest niezłym fachowcem. Ja skupię się jednak na dwójce, która zrobiła na mnie największe wrażenie.
Kto zna Titusa, ten wie jak jest - pan ten jako jeden z niewielu przypadków na polskiej scenie pokazuje, że MOŻNA być oryginalnym, MOŻNA nie ztatusieć. Typ "zagranicznego" rockmana, a takich niestety w naszym kraju brakuje. Jego wokal miota gwoździami, kamieniami i tłuczonym szkłem, a przy tym w dalszym ciągu można to nazwać śpiewem. Fenomen! Mega kontakt z ludźmi, mega charyzma, zero zgorzknialstwa.
No, i młodzian. Wierzyć się nie chce, że koleś ma 14 lat, zapierdziela na gitarze jak niezły weteran, i wygląda jak zasrana gwiazda rocka z Los Angeles! Ktokolwiek wychowywał tego chłopaka - chętnie wręczyłabym Oscara za rolę rodziców. Na scenie zachowuje się jak mały Zakk Wylde, i powiem szczerze - na muzyka tego kalibru ma zadatki. Gra na naprawdę wysokim poziomie, ten titusowy splendor mu sprzyja. Podobnie jak wokalista, fajnie przełamuje stereotypy, tym razem o polskich truuuuueeeee metalach w rozciągniętych czarnych łachach, wygląda dokładnie tak jak powinien wyglądać wyróżniający się muzyk rockowy. Ciekawa postać, i to wszystko w tak młodym wieku, trzymam za niego kciuki :)
Refleksje z tego koncertu są proste. Na naszej scenie pojawił się całkiem ciekawy zespół, wart uwagi, szkoda tylko, że dane mu było grać w takich warunkach. Obecności na koncercie niekoniecznie żałuję, ale APELUJĘ O ORGANIZACJĘ KONCERTÓW W LEPSZYCH MIEJSCACH! Najlepiej takich, które są w stanie podołać! W końcu Wrocław to nie jakiś Wypierdówek Dolny, a uszy wrocławskich słuchaczy wołają o trochę łaski. :)
Na koniec zapodam małą próbkę, wg mnie najlepszy utwór z płytki.
Tym oto zacnym akcentem kończę dzisiejsze refleksję. Jeśli macie możliwość wybrania się - polecam, o ile jesteście pewni, że miejsce warte jest odwiedzenia. Na Alibi już nigdy więcej nie dam się namówić ;)
Zachęcam serdecznie do wyrażania waszych opinii w komentarzach.
Dobrej nocy, Emilka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz