wtorek, 17 lipca 2012

SLOT Art 2012

Slot, slot i po slocie. Co prawda wróciłam z niego już 2 dni temu, ale zamieszanie powrotowe i rekrutacyjne pozwoliło dopiero w tym momencie zasiąść i napisać parę słów na ten temat.



Te właśnie parę słów, które przychodzą mi do głowy jako pierwsze, to: tłumy, chaos, praca,  klimat. W tym feście uczestniczyłam już po raz 3, a po raz 1 jako wolontariusz w kafejce. Co roku wyglądał on zupełnie inaczej. Nie do końca jednak jestem pewna, czy zmiany, które zachodzą, prowadzą w dobrym kierunku.

Zacznę od pierwszego słowa - tłumy. Liczba uczestników z roku na rok rośnie coraz bardziej i bardziej. Mam wrażenie, że organizatorzy powoli przestają ogarniać tyle osób naraz. Sama przyjechałam na teren festiwalu dwa dni przed jego rozpoczęciem, a każde pole namiotowe było już zajęte conajmniej w połowie. Kiedy na slota jechałam pierwszy raz, tyle namiotów nie było nawet w dniu festiwalu. W tym roku 10 lipca już prawie nie było szans by poruszać się swobodnie między namiotami, a pola wyglądały jak po wizycie spidermana z atakiem epilepsji.

Sama przez pracę w kafejce prawie nie uczestniczyłam w warsztatach, jednak według relacji moich znajomych, były one tak zatłoczone, że już 40 minut przed ich rozpoczęciem nie dało rady wejść do pomieszczeń, w których odbywały się niektóre z nich. W zasadzie nie ma się co dziwić - 6000 uczestników na 130 warsztatach...

Drugie słowo - chaos - w zasadzie wnioski na ten temat można łatwo wyciągnąć z tego co napisałam powyżej. Im bardziej fest się rozrasta, tym trudniej to ogarnąć. Kolejki do zakupu/odbioru karnetów osiągały kosmiczne rozmiary, zapasy papieru toaletowego i herbat wyczerpały się prawie w całości po 3 dniach, nikogo nie dziwiły codzienne opóźnienia w programie...

Element kolejny - praca. Jak wspomniałam, pierwszy raz pojechałam na slota jako pracownik kafejki. Przyznam, że było to ciekawe doświadczenie, poznałam nowych ludzi, zobaczyłam jak wygląda to wszystko "od kuchni". To jest zdecydowany pozytyw i będę ten epizod wspominać bardzo miło. W przyszłym roku zastanowię się jednak nad tym, czy nie wolę pojechać znów jako uczestnik. Wydawało mi się , że te 4 h zmiany to nie taka straszna rzecz, i w zasadzie rzeczywiście tak było. Jednak świadomość tego, że w miejscu do którego uciekasz  by pozbyć się wszelkich ograniczeń, koniec końców coś Cię ogranicza nie jest fajna. Zwłaszcza, kiedy chcesz iść na koncert/warsztat/spotkać się ze znajomymi, a do wyboru została ci tylko jedna zmiana, chyba że wymienisz się na nocną trwająca do białego rana.

Iiiii rzecz ostatnia - KLIMAT. Coś, co sprawia, że mimo wszystkich wyżej opisanych wadek i wadeczek, będę pewnie jeździć tam co roku, jeśli tylko będę miała możliwość. Mieszanka ludzi, subkultur, stylów, tworząca niejednolitą masę, w którą nie możesz nie dać się wciągnąć. Do tego miejsce - klasztor na tydzień tętniący życiem, kolorami, muzyką i kulturą. Kiedy człowiek raz w to wsiąknie, raczej nie da się od tego uwolnić, a ja jestem tego żywym dowodem.

Wnioski po tegorocznym festiwalu są proste - SLOT rośnie w siłę, ale jeśli twórcy nad tym nie zapanują, i nie zmienią paru istotnych, aktualnie kulejących aspektów - może stać się to jego słabością.
Mimo tego jednak - jeśli ktoś nie miał okazji by stanąć z tym festem twarzą w twarz - zawsze będę polecać, aby się tam wybrać.

W następnej notce napiszę co nieco o koncertach, które udało mi się na slocie zaliczyć, tj. Luxtorpeda, Trzynasta w Samo Południe (!!!), oraz Me, Myself and I.

Tymczasem tradycyjnie - dobrej nocki.
Emilka.

1 komentarz:

  1. zgadzam się w 100% a porównanie ze spajdermenem mnie rozbawiło : D

    OdpowiedzUsuń