środa, 11 czerwca 2014

The Black Keys - Turn Blue (2014)


Znów zakopuję się w zaległościach, tym razem już po uszy. Wszystko przez maj/czerwiec, czyli miesiące obfitujące niestety - w zaliczenia i sesję, oraz stety - w same wyczekiwane przeze mnie nowości. Jedną z nich jest Black Keysowe "Turn Blue", które trochę szumu na portalach muzycznych narobiło. Niektórych grzeje, niektórych chłodzi... ja jestem raczej po stronie ogrzewających się w jej miłych dźwiękach. :)




Dan Auerbach i Patrick Carney umościli sobie miejsce wśród moich ulubionych współczesnych muzyków za sprawą cudnej prostoty oraz szorstkiego, szarpiącego i gryzącego brzmienia. Gdy zaczęłam widzieć wszędzie nagłowki w stylu "The Black Keys Found a Deep New Groove on Psychedelic 'Turn Blue", w sumie stwierdziłam - okej, będzie co innego - albo fajna droga rozwoju, albo staczanie po równi pochyłej. Zaintrygowało mnie to maksymalnie i oczekiwałam na singiel. 

Szczerze, przy pierwszym przesłuchaniu 'Fever' trochę się wynudziłam, a potem przez długi czas do niego nie wracałam. Następny singiel - o ile dobrze pamiętam było to Turn Blue - niechcący, lub może i chcący ominęłam, czekając na ich nowe dziecko w pełnej postaci. Dosłownie parę dni przed premierą zdążyłam się nawet w miarę przekonać do Fever - jak się okazało, do ocieplenia stosunków wystarczyły słuchawki. :)


Przechodząc do sedna - nie takie zmiany straszne, jak je wszyscy przed premierą malowali. Płyta rzeczywiście stanowi przejście w bardziej psychodeliczne i nastrojowe klimaty, ale jest ono płynne, miłe dla ucha i zawiera w sobie elementy znane z ich pierwotnego oblicza. I to w nie tak małych ilościach, jak by się mogło wydawać. 

To co mi się w tym albumie podoba, to przede wszystkim malownicze smaczki obecne praktycznie w każdym utworze, no i oczywiście inspiracje czerpane z historii rocka garściami. Myślę, że każdy człowiek interesujący się klasykami będzie słyszał w tej płycie inne, jemu bliskie nawiązania. W moim przypadku jest to np. duch Hendrixa oraz jego 1983 (A Merman I Should Turn to Be) w Weight of Love,  gitara a'la Keith Richards w Gotta Get Away, Bonhamowe dudnienie w It's Up To You Now (w sumie młodszy brat dudnienia z zeppelinowego Four Sticks) i wiele klawiszowych tudzież wszelkich innych powiewów z lat 60-70, które są, jak powszechnie wiadomo, miodem na moje serce.

Najjaśniejszymi punktami tego wydawnictwa są dla mnie Year In Review, 10 Lovers i Weight of Love - nie tylko w warstwie muzycznej, ale i tekstowej. Tuż za nimi plasuje się In Our Prime z niesamowitym końcowym solo i Bullet in the Brain, które ktoś na last.fm określił przymiotnikiem Tame-Impalish i w sumie wiele w tym racji. Całość jak wspominałam - jest nastrojowa, refleksyjna często bujająca, momentami wręcz groove'owa, dla równowagi od czasu to czasu przerywana znanym z wcześniejszych dokonań krzesaniem ognia. Zaznaczyć jednak muszę, że trzeba traktować ją bardziej jako relaksant niż kop na rozpęd.

Do końcowej refleksji mogę dodać tyle - wielu zwolenników mielenia przez zespoły jednego tematu przez całą dyskografię mogło się oburzyć, ale wydaje mi się otwartym słuchaczom płyta może się spodobać chociażby ze względu na ciekawą różnorodność. A dla miłośników vintage'owych klimatów już w ogóle ma szansę stać się prawdziwą gratką. Jest w ich nowym brzmieniu coś świeżego, przestrzennego, coś uporządkowanego - ale nie ugrzecznionego. Ja jako mimo wszystko zwolenniczka zmian i rozwoju twórczości, oceniam ten album jako dobre przedsięwzięcie i celne obranie nowego kierunku :) 

Na koniec tradycyjnie próbka - track nr. 5 i mój ulubieniec- Year in Review -> KLIK (Z youtube'a wszystko wyzamiate, skubani!)

Dobrej nocy,
Emilka. :)

3 komentarze:

  1. Bez szału, przynajmniej po pierwszym przesłuchaniu. Faktycznie jest sporo psychodelicznego plumkania, za to nie ma prawie wcale garażowego bluesa. Ostatnio bardziej podchodzą mi właśnie bluesowe klimaty i może dlatego się nie wkręciłem w tę płytkę, ale pewnie ją jeszcze kiedyś odpalę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie właśnie na odwrót, w pewnym momencie chyba przedawkowałam i jeśli Black Keys to wchodzą dobrze te mniej bluesowe płyty, w tym ta, chociaż faktem jest, że za długo też jej nie mogę słuchać, 2-3 odsłuchania na raz maksymalnie.;)

      Usuń
  2. Ta muzyka świetnie kontrastuje z moich charakterem, jestem pełen podziwu dla dokonań tych artystów, genialnie produkcje, jest super!

    OdpowiedzUsuń