sobota, 3 maja 2014

Ulubieńcy kwietnia


Marcowych ulubieńców nie było, więc w tym miesiącu już kwietniowych nie przepuszczę! ;) Było trochę mainstreamowo, było też wiele ciekawych odkryć. Dzisiejszy artykuł oparłam jednak na 3 muzycznych podstawach mojej kwietniowej słuchaczowej egzystencji. O odkryciach już wkrótce.



Po pierwsze - Lenny Kravitz. Postać z mojego dzieciństwa wtargnęła z buciorami i swoim mini-afro w początek kwietnia.  Usłyszałam w Rock Radio "Are you gonna go my way", które tak wwierciło mi się w mózg, że Lenny towarzyszył mi przez kilka następnych dni. I starsze, i nowsze albumy - w zasadzie kupuję go w każdym wydaniu. Za dzieciaka byłam wielką fanką, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, że styl który wypracował - połączenie new-york-soul-funk-stylu z muzyką rockową, to rzecz naprawdę jedyna w swoim rodzaju. No i ten rozrzut - od ultra-nastrojowych soulów, przez tearjerkerowe ballady po energiczne rockowe riffy. Zdolny facet, a mam wrażenie, że aktualnie trochę zapomniany. Miły był powrót do jego twórczości!



Tegan and Sara. Utalentowane siostry Quin wracają do mnie co jakiś czas jako lekarstwo na wszelkie troski. W tym miesiącu występowały najczęściej w postaci krążka 'So Jealous' z 2004 roku. Proste, ale niebanalne, trafiające w odpowiednie rejony teksty w połączeniu z gitarowym melodyjnym minimalizmem i przeciekawymi wokalami podbijają moje serce. Na dzień dzisiejszy nie znam nikogo do kogo mogłabym je porównać - istnieje lepsza rekomendacja dla artysty? Co prawda aktualnie siostry odeszły na trochę inne tory niż te, którymi kierowały się gdy zawojowały moje słuchawki po raz pierwszy, ale doceniam je w każdym wydaniu, kiedyś pojawi się tutaj coś obszerniejszego na ich temat, bo są tego warte. :)


Być może dla niektórych niespodziewanie - Bruce Springsteen. Ci jednak, którzy znają mnie trochę lepiej, znają moją słabość po pierwsze do muzyków opowiadających w swoich piosenkach historie z życia wzięte, a po drugie do kultowych postaci. Bruce łączy w sobie obie te cechy, bardziej amerykańskie od niego są chyba tylko gwieździsty sztandar i orzeł. Spędziłam z jego twórczością wiele kwietniowych wieczorów i poranków. Zwłaszcza z jednym jego albumem, na temat którego - spoiler - w najbliższym czasie pojawi się tutaj tekścik. I nie, nie będzie to najnowsza płyta... będzie to jedno z wczesnych wydawnictw.

W tym miesiącu ulubieńcy w wersji bardziej uogólnionej niż zwykle - postanowiłam odejść na chwilkę od zestawiania w nich jedynie pojedynczych utworów. Słuchałam oczywiście wielu innych wykonawców, ale wielu z nich, np. Tame Impala, których również sobie nie szczędziłam, chcę poświęcić całkowicie osobne artykuły. No i powyżsi wyjątkowo pięknie zakwitli w moich głośnikach akurat w tamtym miesiącu. Chciałam pokazać też moje upodobania z trochę innej perspektywy - nie tylko tej ostatnio zakopanej po uszy w ultra-vintage'owych, hipnotyzujących klimatach. :)

Na koniec łapcie piosenkę Tegan and Sara, co prawda nie z So Jealous, ale za to idealnie prezentującą to co w ich muzyce lubię najbardziej :)




Miłego wieczoru,
Emilka. :)

4 komentarze:

  1. Lenny Kravitz - moja pierwsza tró platoniczna miłość. Miałam może ze 4 lata i wszystkim mówiłam, że będzie moim mężem. ;-) Tak twierdzą rodzice i babcia. Trzeba mi to oddać, że gust to miałam i mam dobry. ;-) Co do jego muzyki - pierwsze kilka płyt koooocham. Let Love Rule i Mama Said - mniam! Masa, masa muzycznych wspomnień w najlepszym wydaniu i to ciepłe brzmienie. Aż sobie na noc zapuszczę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja w wieku max 8-9 lat miałam na ścianie plakat z nim ubranym w samą gitarę... mama nie była zadowolona :D

      Usuń
    2. Lenny ubrany tylko w gitarę <3 to prawie tak dobre jak nagi tors Dave'a Navarro, uśmiech Nuno Bettencourta albo Tom Hiddleston szepczący ci do ucha. :D Mama pewnie tylko udawała chłodną rezerwę, jestem pewna! :D

      Usuń
    3. Mama po prostu zazdrościła, że to nie w jej pokoju wisi ten plakat :P

      Usuń