sobota, 1 lutego 2014

Music & Motion - George Harrison - Living In A Material World (2011)


Jak dla wielu milionów ludzi, The Beatles to dla mnie jeden z najważniejszych zespołów jakie miałam okazję poznać. Wstyd przyznać, ale do tej pory moja wiedza ograniczała się do lektury jednej biografii, nie oglądałam o nich żadnego porządnego dokumentu. Na ten natknęłam się na filmwebie parę miesięcy temu. Jako, że George'a darzyłam zawsze największą sympatią z całej czwórki z Liverpoolu, uznałam to za dobry, dokumentalny początek.



Jest to drugi dokument muzyczny Martina Scorsese, który miałam przyjemność obejrzeć. Różni się od jednak zupełnie od opowiadającego o Stonesach "Shine A Light". Napewno nie jest lekki, łatwy i przyjemny. Po pierwsze z przyczyn czysto praktycznych - trwa on 3,5 godziny, podzielony jest na dwie części, musiałam więc rozłożyć go na dwa razy. Po drugie - pozostawia w głowie - przynajmniej mojej - pewnego rodzaju smutek. 

Zawartość klasyczna - wywiady - obszerne, zwłaszcza z najbliższymi, nie jakieś tam ścinki z niepowiązanych z filmem rozmów jak to czasem bywa. Dużo muzyki, często w formie niepublikowanych wcześniej nagrań. Ogromna ilość zarejestrowanego materiału z wypowiedziami samego George'a, w dużej mierze prywatnego, nagrywanego przez niego w domu czy podróży. 


Pierwsza część obejmuje życie Harrisona od dzieciństwa do zbliżającego się powoli końca Beatlesów, druga - od rozpadu zespołu, poprzez solową karierę, aż do śmierci. Otrzymujemy więc kompletny i bardzo osobisty obraz. Nie chcę się specjalnie zaplątywać w opowiadanie historii - napiszę więc po prostu o refleksjach jakie po filmie mnie nawiedziły i dlaczego warto poświęcić na niego 3,5 h życia. 

Tak naprawdę najbardziej zdziwił mnie fakt, że mimo wizerunku tak dobrze dobranego zespołu Beatlesi wcale nie byli równi. Zdziwił i w sumie mocno rozczarował. Jeśli Beatlesom nie udało się funkcjonować bez wybijania się jednostek, to czy w ogóle komuś może się udać? Wiadomo, wiedziałam, że nie mogło zawsze być idealnie. W filmie Paul bardzo pięknie wypowiada się na temat Beatlesów jako kwadratu, blabla, do wkręcenia żarówki trzeba 4 Beatlesów itd. Nie ma co prawda momentu, w którym Harrison mówi coś w stylu "ja tu jestem pokrzywdzony", jednak gdy ogląda się kłótnie przy rejestrowaniu Let it Be, nietrudno jest się domyślić jak to mogło wszystko wyglądać. 

Oczywiście, wiadomo, Harrison nie był bez wad. Wielu mówi o tym, że miał dwie strony osobowości - dominującą przemiłą, ale też drugą - agresywną i czasem zbyt szczerą. Po obejrzeniu tego filmu nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że to on otrzymywał niewspółmiernie mało atencji, w porównaniu do tego jak utalentowanym i kreatywnym był artystą. Przykro to stwierdzać, ale Lennon kreowany na gołębia pokoju i Paul - z pozoru miły i porządny gość, byli tak zaślepieni swoją podświadomą rywalizacją, że często George lądował na drugim planie.


Podziwiam go za to, że przy niektórych wydarzeniach, które go spotykały wciąż zachował pozytywne nastawienie, spokój, nadzieję i uśmiech. Będąc na jego miejscu - pieprznęłabym wszystkim po drodze nie raz. Good guy George. Kto wie, być może to gorliwa wiara, która stała się nieodłączym elementem jego życia zapewniła mu ten spokój ducha? Ludzie tacy jak on to prawdziwe skarby i smutnym jest, że na dzień dzisiejszy jego historia zagłuszona szumem kontrowersji wokół The Beatles, leży gdzieś cicha w kąciku i znana jest niewielu osobom. Dlatego polecam ten dokument - warto poznać ją lepiej, zwłaszcza, że George'a nie ma już wśród nas. Przede wszystkim warto spojrzeć na jeden z najważniejszych zespołów wszechczasów okiem "tego cichego". Można uzyskać odpowiedzi na bardzo wiele pytań. 

Na koniec - 100 % Harrisona w Harrisonie.
Miłego sobotniego wieczoru,
Emilka. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz