Na koncert wybrałam się z moją przyjaciółką. Traf chciał, że zespoły dobrały się idealnie pod nas - ona jest fanką Sabatonu, ja Eluveitie. Dla każdego było więc coś miłego. Jako, że ledwo co doleczyłyśmy swoje uszy po madnessowskim nagłośnieniu, miałyśmy nadzieję, że Orbita nas nie zawiedzie. I zaiste, tak było również.
Na początek muszę tu wywalić cały mój zachwyt nad supportem, tzn. zespołem Wisdom. Pierwszy raz było mi dane widzieć live 100%-owo power-metalową kapelę. To było coś niesamowitego. Mimo, że zagrali tylko kilka utworów, muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej profesjonalnych występów jakich miałam okazję słuchać, i jakie miałam okazję oglądać. Bo co by nie mówić - wygląd panowie też mieli pod podkład idealny - długowłosi koksi, prezentowali się jakby ktoś przed momentem wytargał ich z mrocznego czarnego drakkara. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć na żywo - serdecznie polecam. Na scenie urywają tyłek o wiele bardziej niż w przypadku nagrań studyjnych.
Jako druga grała moja osobista gwiazda wieczoru - Eluveitie. Szczerze mówiąc, to ten koncert nie do końca spełnił moje oczekiwania. Po pierwsze - nagłośnienie na nich było najsłabsze z wszystkich trzech występów, po drugie - zabrakło na nim mojej ulubionej członkini - pięknie śpiewającej Anny, grającej również na lirze korbowej. Kiedy jej zabrakło, zespół wypadł trochę łyso, bo brzmiał jak just-and-ordinary-folk-metal-band z growlowaniem. Byli niczym oreo bez nadzienia - dało się przeżyć, ale brak doskwierał. Brak mega folkowego powiewu. Oczywiście nie oznacza to, że było słabo, ale czuję niedosyt i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze zobaczyć ich w pełnym składzie.
No i na koniec - władcy imperialnej trasy - Sabaton, zwany też przez hejterów Sałatonem. Ssajbatonem. Gimbatonem. Fakt - na koncercie gimbaza przetaczała się falami, ale że skumulowała się dokładnie pod samą sceną i nie ocierała się o nas jakoś specjalnie - nie narzekam. Swoją drogą, dość przykre jest zjawisko "zgimbusienia" niektórych kapel, bo często są to zespoły bardzo wartościowe, a przez ich trve-fuckin-psychofanów budowany jest wokół nich mur uprzedzeń. Sama staram się nie kierować owymi uprzedzeniami, ale internet nie jest równie sprawiedliwy w swych osądach. Niestety. Ale do rzeczy.
Co by hejterstwo nie pisało, przyznać trzeba jedno - Sabaton to kapela naprawdę profesjonalna. Zero fuszerowania, mega skill, kontakt z publiką i niesamowita energia. Mimo, że sama nie jestem ich wielkim fanem - raczej pozytywnie nastawionym pobocznym słuchaczem - przyznam, że na koncercie bawiłam się bardzo dobrze, było czego posłuchać, było na co popatrzeć. Odegnali moje małe smuteczki po Eluveitie. Jako, że muza jest epicka - stworzenie klimatu zajęło parę chwil. Poziom zachowany od pierwszej do ostatniej minuty. Ich twórczności wcześniej nie znałam (oczywiście oprócz największych hitów), a uznaję to za bardzo ciekawe muzyczne doświadczenie.
Z Orbity wychodziłam zmęczona, obolała, z dzwonieniem w uszach, ale usatysfakcjonowana. Jako podsumowanie mogę napisać tyle - nie warto kierować się utartymi opiniami, bo i za falą gimbusiarskich fanów, i za 5 utworowym supportem może kryć się kawał dobrej muzyki!
Na koniec mała próbka, dziś w postaci kawałka, dzięki któremu pokochałam Eluveitie:
Emilka.
p.s. już niedługo recenzja z kwietniowego koncertu Korpiklaani - be aware!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz