piątek, 15 lutego 2013

Music & Motion - Rock of Ages (2012)



Po długiej przerwie czas na wielki powrót. Tym razem powracam z kolejną filmową recenzją z cyklu Music & Motion. Mam nadzieję, że nie będzie TOO LONG - DIDN'T READ. :D



Zacznijmy od tego, że film ten zdążył napsuć mi krwi, zanim jeszcze pojawił się w kinach. A może lepiej to ujmę - zanim nie pojawił się w w kinach. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam trailer - było to dobrze ponad pół roku przez ustaloną polską premierą - zaczęłam się jarać jak pochodnia. Jako absolutny fiziol lat 80' i absolutny fiziol musicali, w dodatku słysząc Def Leppard w trailerze - NIE MOGŁAM USIEDZIEĆ NA TYŁKU na sali kinowej. Przez parę miesięcy oczekiwałam na to, że w sierpniu zobaczę mój osobisty film roku. Niestety - dystrybutorzy w naszym kraju niecały miesiąc przed premierą zrezygnowali z wprowadzenia tej produkcji do polskich kin. Pewnie polaczki cebulaczki z wielkich korporacji stwierdziły, że w naszym kraju rock n' roll i lata 80' się nie sprzedadzą... Nic nie wiedzą :)

W końcu jednak udało mi się go dopaść, iii... NIE ZAWIODŁAM SIĘ. Przejdźmy do właściwej recenzji.

Rock of Ages to 100 % musical, jednak nie typowo broadwayowski, ze specjalnie skomponowanymi piosenkami, a wykorzystujący autentyczne muzyczne utwory z 80-90, dobrane odpowiednio do fabuły. A dobór przyznam - jest bezbłędny. Znajdziemy tak utwory takich dinozaurów jak Bon Jovi, Foreigner, Twisted Sister, Def Leppard, czy Scorpions. Dodatkowym plusem jest to, że w kilku przypadkach zostały zmixowane ze sobą w naprawdę efektownych mash-upach. Obsada również robi wrażenie, zagrał m.in. Tom  Cruise (za którym nigdy nie przepadałam, ale rolą Stacy'iego Jaxxa podbił moje serce), Alec Baldwin, Catherine Zeta Jones, Russell Brand czy Mary G. Blige. Główne role zagrali zupełnie mi nieznani aktorzy, i niestety - główną rolę kobiecą dostała typowa plastikowa blondyna - Julianne Hough - o głosie smerfa i aparycji Jessiki Simpson, co trochę psuło mi całość... Na szczęście jej partner, Diego Boneta nadrabiał wiele swoją osobą i głosem :)

Fabuła opiera się na kilku przeplatających się wątkach. Akcja dzieje się w LA lat 80', głównie w typowym klubie rockowym, tutaj zwanym Bourbon Room. Jako fanka lat 80' i  oldschoolowego hard& heavy, mogę powiedzieć, że klimat został oddany IDEALNIE. Oczywiście jest typowe love story z cyklu "kochamy się , potem nienawidzimy, potem znowu kochamy", ale oprócz tego jest parę zaskakujących elementów, np. demaskacja "amerykańskiego snu", konflikt konserwatywnego, religijnego społeczeństwa z pop-kulturą, czy brutalna wizja przemysłu muzycznego. Wszystko to z finezją i polotem, dobrze wykorzystaną oprawą muzyczną, no i najważniejsze - z przymrużeniem okna. Bo w musicalach przecież o to chodzi, aby były lekkie i przyjemne. :)

Jeśli ktoś, podobnie jak ja - jest fanem oldschoolu i musicali, a zwłaszcza gdy lubi hard rockowo-glam rockowe klimaty - naprawdę polecam. Robota została wykonana przez twórców i aktorów wzorowo. Titty blondyna co prawda trochę psuje wizję, ale cóż... that's american style :)

Na koniec mały spoilerek-próbka z soundtracka. Don't Stop Believing zespołu Journey w wykonaniu całej obsady :)

Dobrej nocy!
Emilka. :)

1 komentarz: