sobota, 17 listopada 2012

Nightwish - Imaginaerum (2011)

UWAGA UWAGA! Można już komentować będąc niezarejestrowanym. Przepraszam wszystkich, którzy wcześniej chcieli to zrobić, a było im to uniemożliwione. :)

Na samym początku muszę przyznać się do zbyt wielkiego rozpędu... Mianowicie - kolejna notka na tym blogu miała być na temat wypuszczanych ostatnimi czasy regularnie przez zespół Within Temptation coverów. Problemik polega na tym, że dopiero teraz zauważyłam, że cykl tych coverów jeszcze się nie zakończył. Notka więc pojawi się - ale dopiero kiedy Withini dopną sprawę na ostatni guzik.

A żeby klimatem aż tak bardzo nie odbiegać od tego co było zapowiedziane - dziś zdecydowałam się na recenzję albumu, który niespodziewanie wpadł w moje głośniki jakieś 2-3 tygodnie temu, i od tamtej pory jeszcze nie uciekł. Oto parę moich słów na temat ostatniej płytki Nightwisha.

Album został wydany rok temu, jako drugi z Anette Olzon na wokalu. Każdy, kto chociaż trochę maczał swoje paluchy w działalności tego zespołu wie, że fani Tarji Turunen - w tym i ja - nie przyjęli jej z otwartymi ramionami. Muszę jednak przyznać - przy tym albumie zyskała ona o wiele więcej mojej sympatii, niż przy jej pierwszym albumie z Nightwishami - a mianowicie Dark Passion Play (2007). W porównaniu z Imaginaerum tamta płyta wypada o wieeeeele słabiej. I to nie tylko w kwestii Anette, która chyba niespecjalnie wtedy jeszcze umiała śpiewać, ale i kompozycje były (nie licząc instrumentala - Last of the Wilds i ballady The Islander) jak na Holopainena o wiele za cienkie. 

Przy tym albumie z czystym sumieniem mogę napisać - Nightwish wrócił do formy. Tuomas H. jako naczelny wieszcz i wirtuoz metalu symfonicznego musiał dostać niezłego natchnienia. Zespół podał nam na tacy pełen wachlarz kawałków - delikatne niczym spod ręki barda Taikatalvi, czy The Crow, The Owl and The Dove, utwory z typowo nightwishowym przytupem, jak Storytime, lub I Want My Tears Back (wspaniałe celtyckie klimaty - mój fetysz). Obecne są również holopainenowe długodystansowce pełne zwrotów akcji, jak Scaretale, Imaginaerum czy Song Of Myself. 

Cała produkcja utrzymana jest w tajemniczo-epickim, mroczno-cyrkowym klimacie, ma wiele smaków i smaczków, nie jest banalna - więc szybko się nie znudzi.  Jak to często bywa z takimi dobrze dopracowanymi albumami - praktycznie przy każdym odsłuchaniu człowiek odkrywa nowe rzeczy, a syndrom zapętlania przechodzi na coraz to kolejne piosenki. 

Podsumowując - Anette wokalowo doskonale tutaj dała sobie radę, zespół również przypomniał sobie jak to jest być Nightwishem, płyta zalecza ranki na serdusiach fanów po Dark Passion Play. Odkuli się!

W sumie, jak tak sobie po zapoznaniu z tym albumem pomyślę... Szkoda, że Anette odeszła z zespołu właśnie teraz, kiedy - moim zdaniem - ulokowała sobie o wiele lepszą pozycję. Na powrót Tarji i tak nie ma pewnie szans, a jak powyższa recenzja dowodzi - nadzieja była, że będzie już tylko lepiej.

Cóż, niezbadane są wyroki kadrowe.

Na koniec - piosenka, która zachęciła mnie do capnięcia pełnego albumu.

W końcu udało mi się napisać wieczorną notkę.
Miłego wieczoru więc!
Emilka. :)

5 komentarzy:

  1. Zgadzam się, to wspaniały album - I Want My Tears Back to też jedna z moich ulubionych piosenek! A Nightwish podoba mi się niezależnie od tego, kto śpiewa :) Czekam na notkę o Within Temptation ;)

    Bardzo fajny blog :) Też napisałam o tej płycie na swoim blogu - zapraszam do przeczytania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Elfickie bardy do boju ! wspaniała recenzja, przeczytałam do końca/.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, zapraszam Cię na stronę http://www.outrave.pl;) Portal posiada także fan page ( http://www.facebook.com/outrave). Warto polajkować i być na bieżąco z wiadomościami muzycznymi ! Polecam !

    OdpowiedzUsuń
  4. tym razem Nightwish poszedł o krok dalej i połączył rocka z klimatem z najnowszych (najgorszych) bajek Disneya z klimatem polskiej remizy, wesela w remizie i kawałka „ona tańczy dla mnie”.
    Nie ma Tarji Turunen, nie ma Nightwish. Bolesna prawda, z którą trzeba się pogodzić.
    Żenujące popiskiwanie Anette Olson może podobać się tylko 8-letnim wielbicielkom Hannah Montana (czy jak tam się to pisze).

    OdpowiedzUsuń