środa, 20 czerwca 2012

Jak to ze mną było.


Z czystej ludzkiej ciekawości, oraz wszechogarniającej nudy zdecydowałam, że dziś zmierzę się ze swoją muzyczną przeszłością. Nie będą to jakieś czasy wybitnie zamierzchłe, bo mam dopiero 18 lat myślę jednak, że będzie to niezły pretekst by z sentymentem wrócić do niektórych wspomnień, wysnuć trochę refleksji, ale też pośmiać się trochę z samej siebie. A tego nigdy nie jest w życiu za wiele!



W zasadzie ciężko wybrać mi moment, od którego miałabym zacząć. W moim domu muzyka rockowa/metalowa dudniła gdzieś tam od zawsze, nikt oczywiście nikogo na siłę nie indoktrynował, ale kiedy twój ojciec to niespełniona gwiazda rocka zajmująca się teraz wykańczaniem wnętrz, a Twoja siostra gdy miałeś/miałaś 5-6 lat słuchała Black Sabbath i chodziła do szkoły w zakazanej bluzie zespołu KAT, a teraz biega na spacerki ze swoim bobasem z różowym wózkiem, a za to w koszulce Ozziego Osbourne'a - zapewniam Cię, że mała jest szansa na to, że oszukasz przeznaczenie.

Sama z siebie interesować się tym i owym zaczęłam jednak dopiero koło 5-6 klasy. Kolega z klasy zapragnął pożyczyć od mojej siostry płyty The Offspring. Wtedy naszła mnie wielce oświecona myśl - skoro on specjalnie fatyguje tyłek - to musi być coś fajnego. Kiedy oddał płyciwa z powrotem, okazało się, że dla mnie, jako... 11-12 letniego dzieciaka Offspring jest najwspanialszym zespołem w historii, a kiedy poznałam Papa Roach, a potem w 1 kl gimnazjum Evanescence, myślałam, że słucham najmroczniejszej muzyki na świecie.

Dni mijały, ja sama stawałam coraz mhroczniejszym stworzeniem, aż w końcu dawne zespoły okazały się zbyt mało mroczne i epickie. Wtedy, mniej więcej tuż przed gimnazjum, w łapy wpadł mi Nightwish, oraz miliardy innych symfoniczno-gotyckich zespołów, których nazw nawet nie sposób spamiętać, oczywistym jednak jest, że w większości były to typowe female-fronted-metalowe kapele dla młodych i zbuntowanych dziewcząt. Można więc uznać, iż idealnie trafiły w target. Do tego doszła psychofańska fascynacja Iron Maiden.

W połowie 2 kl gim, w związku z dość melodramatycznymi zmianami w moim życiu, w moim guście muzycznym nastąpił zwrot o 180 stopni. Chcąc oderwać się od starych czasów, myśląc, że tym zniweczę wszelkie cienie z przeszłości, sięgnęłam po jedne z najbardziej od metalu i rocka odmiennych gatunków - reggae i dancehall. Zrzuciłam czarne ciuchy, wskoczyłam w zielono-żółto-czerwone barwy, ścięłam włosy, niegdyś sięgające do pasa, i na okres mniej więcej roku, półtora, stałam się małym rastuszkiem. Do tej pory zastanawiam się jak to się właściwie stało.

Po pewnym czasie stwierdziłam, że nie, coś jest nie tak. Było to na samym początku liceum. Dochodząc do wniosku, że sama siebie nie oszukam, powróciłam do swoich korzeni. Poszukując czegoś - mimo wszystko - nowego - zaczęłam się kierować w stronę nieruszanych do tej pory przezemnie gatunków "klasycznych" - hard rock, heavy metal, classic rock, power/folk metal czy glam. W końcu poczułam się jak w domu :)


Na podstawie mojej historii do wysnucia pozostaje jeden, jedyny wniosek. Kiedy jakaś muzyka gra w Twojej duszy, jakaś subkultura jest Ci bliska - tego nie zmienisz. Możesz próbować - tak jak ja - przyporządkowywać różne wypadki w Twoim życiu temu i owemu, sądząc, że jeśli zaczniesz zmiany od końca, to wniesie to coś nowego. Oczywiście - zmiany należy zaczynać od siebie, jeśli jednak znalazłeś/łaś w muzyce coś, co dla Ciebie jest najprawdziwsze, oraz styl, który pozwala Ci być sobą - zostań przy tym, i pilnuj tego, bo przecież właśnie to czyni Cię wyjątkowym.


Emilka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz